sport
Autor artykułu: wpr24 | 03 czerwca 2010 11:01 |
0W bardzo długiej i szczerej rozmowie prezes Bogorii mówi o minionym sezonie, występach wszystkich zawodników oraz tajnikach europejskich pucharów.
Panie prezesie, poproszę na początek o podsumowanie sezonu w Superlidze i europejskich pucharach.
Dariusz Szumacher: W ekstraklasie zrealizowaliśmy swój cel, choć było bardzo nerwowo. Zdobyliśmy kolejny tytuł drużynowych mistrzów Polski, ale tak naprawdę nie chodzi nam o ich ciągłe kolekcjonowanie. Bardziej zależy nam na budowaniu zaplecza i całego środowiska. Pod tym względem sezon z pewnością jest udany. Otworzyliśmy szkółki tenisa stołowego w szkołach podstawowych, a nasi młodzi zawodnicy odnoszą sukcesy.
Wiadomo, w sporcie czasami potrzeba 1-2 punktów by postawić kropkę nad „i”. Daniel Górak cały sezon dochodził do formy. Wydaje mi się, że indywidualne mistrzostwa Polski, mecze fazy play-off oraz pojedynek Pucharu ETTU w Orenburgu pokazały, że jest już bliski swojej najwyższej dyspozycji. Mam nadzieję, że następny rok w jego wykonaniu będzie już tym właściwym.
Słabiej w play-off’ach występował nasz as, czyli Wang Zeng Yi. Ale jestem przekonany, że z biegiem czasu wszystko wróci do normy, zwłaszcza jego sytuacja zdrowotna.
Natomiast Puchar Europy to bardzo szeroki temat i gdybyśmy się głębiej zastanowili, to myślę, że mogliśmy spokojnie wyjść z grupy w Lidze Mistrzów. Zawiedli nas nasi „przyjezdni” zawodnicy. Myślę tutaj o występach w Granadzie, gdzie przegraliśmy mecz, którego nie powinniśmy. Podobnie było we Francji, gdzie nie przyleciał Cheung Yuk, choć miał to zrobić. Meczowe piłki mieliśmy w Duesseldorfie, gdzie niewiele zabrakło do pokonania obrońców tytułu. Było dużo szans, których nie wykorzystaliśmy. Odwrotnie było przed rokiem. To szczęście w decydujących momentach wtedy było po naszej stronie. Teraz zdarzyło się inaczej, ale myślę, że jest to kwestia pewnych niedociągnięć organizacyjnych klubu, także moich. Zapadły pewne decyzje, które może były podjęte na fali sukcesów z ubiegłego roku, a które były zbyt pochopne.
Przed sezonem zapowiadał pan finał Ligi Mistrzów w Grodzisku Mazowieckim…
– Tak naprawdę dużo nie zabrakło żeby osiągnąć finał czy półfinał. Zawsze trzeba sobie stawiać wyższe założenia sportowe, niż są możliwości. Sportowcy powinni się wznosić na szczyty swoich umiejętności w decydujących momentach. Nie można się zadawalać planem minimum. Trzeba realizować plan maksimum, a jeśli się nie uda, to trzeba się zastanowić, dlaczego tak się stało. Myślę, że nasze plany nie zostały zrealizowane nie ze względów czysto sportowych, lecz takich elementów, które zamierzamy dopracować w następnym sezonie. Skorygujemy pewne rzeczy, bo klub tak naprawdę opierał się na działaniu niezorganizowanym i zawsze było coś robione „za pięć dwunasta”. Cele i sportowe, i organizacyjne Bogorii również zawsze były wysokie. W drugiej połowie sezonu zrozumiałem, że musimy ustabilizować pracę, bo nie może się to skończyć na jeszcze jednym tytule DMP i jeszcze jednym występie w LM. Musimy teraz zrobić lekki krok do tyłu, po to, by można było rosnąć dalej. Wiadomo, jeśli budowla nie ma mocnych fundamentów, to często się przewraca. My zbudowaliśmy ją wysoko i musimy te fundamenty teraz podreperować.
A czy personalnie chciałby pan kogoś szczególnie wyróżnić? I czy jest ktoś, kto pana zawiódł?
– Były może momenty, gdzie ktoś ma słabszy dzień, ale to się w sporcie zdarza. Chciałbym wyróżnić Roberta Florasa, który stale robi postępy. Podobnie jest z Marcinem Sankowskim i Patrykiem Zatówką. Trzeba w tym miejscu docenić olbrzymią pracę naszych trenerów. Jest jeszcze najmłodsze zaplecze chłopaków na czele z Adrianem Majchrzakiem. Postawa tych wszystkich zawodników dobrze rokuje na przyszłość.
Jeszcze trochę właśnie o naszych „przyjezdnych”, czyli Cheung Yuku i Ko Lai Chaku. „Yuki” pierwszy sezon miał bardzo dobry, w drugim grał zdecydowanie słabiej. Patrząc z perspektywy dwóch lat, czy warto było na nich stawiać?
– Nie uważam tego za stracony czas, ale mam pewne doświadczenie. Wiem, czego można się spodziewać po tenisistach z Hongkongu czy z Chin. Może nie powinno się tego mówić po występach tylko jednego zawodnika. Ko Lai Chak był zgłoszony tylko po to, by zagrać w razie absencji „Yukiego”. Wyniosłem z tych sezonów pewne doświadczenia, ale też nie mówię, że nie wrócimy do rozmów z tego typu zawodnikami. Podjęliśmy natomiast decyzję, że z Cheung Yukiem w następnym sezonie nie będziemy kontynuować współpracy. W dwóch przypadkach przyjechał w tym roku na mecze nie przygotowany i to zadecydowało o nie przedłużaniu umowy. Także jego podejście do gry w niektórych sytuacjach, zarówno mnie, jak i trenera, po prostu irytowało.
Jakiś przykład mógłby pan podać?
– Myślę, że najlepszym przykładem jest mecz w Grodzisku z rosyjskim Orenburgiem. W zasadzie narzekał na rękę, ale tak naprawdę nie podjął żadnej walki i nie wierzył, że można to spotkanie wygrać. Jak się okazało później w Rosji, choć gospodarze mieli już pewny awans, można było ich zwyciężyć. Pokazuje to, że można wygrać każdy mecz. W fazie grupowej Ligi Mistrzów Borussia Duesseldorf też ledwo „wywinęła” nam się spod rakietki, a graliśmy bez reprezentanta Hongkongu. Nie zawsze, jak się okazuje, najważniejsze w drużynie są nazwiska. Najistotniejsza jest wola i chęć zwycięstwa. Także profesjonalne podejście do tematu może przynieść więcej niż ranking światowy.
Trochę problematyczna z Cheungiem była też bariera językowa…
– Nie było to aż tak wielkim kłopotem, ale „Wandżi” jako tłumacz na pewno był w niewygodnej sytuacji. Ale ja to rozumiem.
Na opłacenie zawodnika z Hongkongu wydał pan sporą część budżetu. Może pan zdradzić jakieś informacje na ten temat?
– Nie chciałbym podawać konkretnych sum. Może nie są to kwoty bardzo duże, jak się komuś wydaje, ale z pewnością spore i odczuwalne dla budżetu. Myślę, że kryzys, który miał miejsce, a w działaniach marketingowych firm ciągle ma miejsce, bo cały czas dużo się oszczędza, też miał jakiś wpływ na Bogorię. Trzeba realnie spojrzeć na rzeczywistość i zweryfikować nasze plany.
A „Yuki” to taki zawodnik, który patrzył tylko na pieniądze, czy jednak starał się i angażował w swoją drużynę?
– Myślę, że on może i chciał, ale tenis stołowy to zabawa, w której żeby być dobrym, trzeba bardzo ciężko pracować. „Yuki” nie jest tytanem pracy, a raczej przygotowuje się pod główne zawody. W tym roku chyba uznał, że Liga Mistrzów nie jest dla niego główną imprezą…
Panie prezesie, a czy może pan powiedzieć, jaki budżet powinien mieć klub, który chce z powodzeniem startować w Lidze Mistrzów? Myślę tutaj o dotarciu do półfinału czy finału rozgrywek…
– Pewnie można to zrobić taniej i drożej. Budżety europejskich klubów są wielokrotnie wyższe, a nie zawsze te drużyny dochodzą do czołowej czwórki. Myślę, że sześciocyfrowa kwota jest za mała by zrealizować taki cel, licząc właściwą organizację i wszystkie wyjazdy.
Czy zatem w przyszłym sezonie w Grodzisku Mazowieckim będą europejskie puchary?
– Tak jak mówiłem na początku, chcemy uporządkować pewne rzeczy. Stąd praca dwóch osób, które są zaangażowane w działania organizacyjno-marketingowe, a w zasadzie trzech, bo również ty je regularnie wykonujesz. Oczywiście mamy jeszcze „niedopięty” klubowy budżet, cały czas poszukujemy sponsorów, którzy będą z nami współpracować.
Wiążę wielkie nadzieje ze startem od nowego sezonu Superligi. Jest duża szansa, że jej wszystkie kolejki będą pokazywane w telewizji. Myślę, że to pozwoli na poprawienie budżetów wszystkim klubom. Dzięki telewizji sponsorzy powinni chętniej podchodzić do pingponga. Ale to też wymaga od klubów wielu organizacyjnych działań by po prostu wszystkiemu sprostać. Telewizja też nie pokaże meczów, na których nie ma kibiców, bądź nie ma atmosfery na trybunach. Jest wiele elementów, które powinny „zagrać”.
A wracając do startów pana drużyny w europejskich pucharach…
– Wszystko wskazuje na to, że Bogoria w Lidze Mistrzów w sezonie 2010/2011 nie wystartuje. Musimy zweryfikować pewne sprawy i będziemy przygotowywać się na start w Champions League w sezonie 2011/2012. Chcielibyśmy wtedy już podejść w pełni profesjonalnie do tych rozgrywek. Do tej pory nasze występy były chaotyczne, a na fali sukcesów z pierwszego sezonu, udawało nam się dokonywać kolejnych wyrzeczeń i działań, które miały przynieść lepszy wynik. Niestety nie były one odpowiednio poukładane.
Prawdopodobnie jednak będziemy grać w Pucharze ETTU.
Były sukcesy, zainteresowanie kibiców i szum w środowisku. Na tych elementach bardzo panu zależało, przystępując do Ligi Mistrzów. Nie żałuje pan teraz tej przerwy, która nastąpi w przyszłym sezonie z powodu absencji Bogorii w Champions League?
– Jeśli nie będziemy grać w Lidze Mistrzów, to na pewno zagramy w Pucharze ETTU, więc jakieś emocje z powodu międzynarodowych gier będą. Natomiast, jak się okazało, nie chodziło do końca o szum w naszym tenisowym środowisku. Zależało mi na tym „szerszym” środowisku. Ale to się raczej nie udało. Jest to też specyficzny rok. Nie można zakontraktować zawodnika z Japonii, Korei czy Chin ze względu na to, że przygotowują się oni do olimpiady azjatyckiej. Koreańczycy w zasadzie w ogóle nie grają w Europie, a mocni Chińczycy rzadko.
A tak w przyszłości, kogo by pan chętnie widział w składzie swojej drużyny?
– Nie mam bardzo konkretnych marzeń w tej kwestii. Oczywiście dyspozycja zawodników będzie decydowała o ewentualnych transferach. Rozmawialiśmy z wieloma, wielu jest zainteresowanych, ale po prostu nie mogą.
Jakieś nazwiska?
– Są to tenisiści nawet z czołowej dziesiątki na świecie. Niektórzy, nie mogą, choć by chcieli, a na niektórych po prostu nas nie stać. Zobaczymy, jak będzie to wyglądało za rok. Chcemy pracować tak, by mieć odpowiedni budżet na takich zawodników.
Nie marzą się panu Boll, Samsonov, Maze, czy właśnie Koreańczycy?
– To nie jest tak, że mi się nie marzą, bo pomysły na takich zawodników są. Jednak nie zawsze ma to sens. Bolla to może nie, ale przypuśćmy, że kontraktujemy Samsonova i jeszcze jakiegoś Chińczyka z pierwszej dziesiątki. Do tego „Wandżi” i Daniel Górak. Po jednym czy dwóch sezonach zostają wspomnienia i pytanie, co dalej? Moim planem długofalowym jest zbudowanie drużyny z zawodników, których wychowamy w Grodzisku i którzy będą mogli konkurować z innymi w Lidze Mistrzów. To jest moje prawdziwe marzenie na jakieś 6-7 lat. Oczywiście, nie z powodów ekonomicznych.
Czyli nadal jest pan optymistą i nadal chce pan zajmować się tenisem stołowym?
– Takie są plany, ale w tym roku są wybory zarządu i może nie zostanę wybrany. Może będę tylko sponsorem. Ja mam swój punkt widzenia, ale w zarządzie są też inni, którzy mogą patrzeć na wszystko inaczej. Przede wszystkim musi to być środowisko akceptowalne. Działania związane z Florasem, Sankowskim, Zatówką i młodszymi na pewno takie będę. Natomiast nie wiadomo, jak będzie z innymi. Na razie żadnych przeszkód nie ma.
Chciałem teraz zapytać o pana osobiste wspomnienia i refleksje. Przez te dwa sezony w LM bardzo często wyjeżdżał pan na mecze razem z zespołem. Gdzie była najwspanialsza atmosfera, emocje i powitanie przez gospodarzy?
– Przywitanie to trochę sprawa drugorzędna, więc raczej odniósłbym się do strony sportowej. Pozwiedzać sobie zawsze można, a jest bardzo miło, gdy w Hiszpanii w lutym jest ponad 20 stopni.
Od strony sportowej to najbardziej wspominam chyba także Granadę. Ten wyjazd w pierwszym sezonie i zwycięstwo 3-0 było dla nas czymś niesamowitym. Jechaliśmy z myślą żeby przegrać jak najmniej, a udało się wygrać. Drugim z bardzo miłych wyjazdów są wyprawy do Niemiec. Mecz w minionym sezonie w Duesseldorfie oraz w 2008/2009 w Fuldzie. W obu tych spotkaniach olbrzymie emocje przerosły moje możliwości i musiałem wyjść z sali. Ale to jest taka pozytywna adrenalina. Podobno też była świetna atmosfera niedawno w Orenburgu, do którego nie pojechałem. Kibice, którzy byli oraz osoby z zarządu twierdzą, że rozegraliśmy bardzo dobre spotkanie.
Z pojedynków w Grodzisku bardzo mile wspominam też mecze w sezonie 2008/2009 znowu z Cajagranadą oraz Levallois.
Porozmawiajmy jeszcze na koniec o transferach. Po czterech sezonach odchodzi Xu Wenliang, który jednak do końca fazy play-off grał bardzo dobrze, mimo że wiedział o zmianie klubu. Jakie wspomnienia będzie miał pan z nim związane?
– Wenliang to bardzo solidna firma. Ma bardzo dobre podejście do pracy i do treningu. Początki i sportowe, i organizacyjne były trudne, ale „Weni” do końca pokazał dobrą grę. Z nim związane są nasze wielkie przeżycia i doświadczenie. Przyjechał do Polski, nie potrafiąc powiedzieć ani słowa w naszym języku. Komunikowanie z nim było dużym bólem, ale szybko robił postępy. My też trochę przy nim próbowaliśmy uczyć się języka chińskiego. Cieszę się, że mogliśmy przez 4 lata z nim współpracować w jednym zespole. Jednak Xu do końca nie odchodzi z Grodziska, bo będzie nadal tu mieszkał i trenował.
Natomiast wspólnie z trenerem Tomkiem Redzimskim zastanawialiśmy się, jak zapełnić po nim lukę polskim zawodnikiem . Ostatecznie postawiliśmy na Pawła Fertikowskiego, który będzie występował w Bogorii od następnego sezonu.
Dlaczego właśnie Paweł Fertikowski?
– Analizując jego stopień zaangażowania, pracowitość i możliwość zrobienia postępu, jego kandydatura wydała nam się najlepsza.
Czyli Paweł przeprowadza się do Grodziska, będzie tutaj mieszkał i trenował?
– Tak, będzie cały czas do dyspozycji trenerów. Liczymy też, że w przyszłym sezonie będzie zdobywał dla Bogorii sporo punktów.
Byłeś na meczu i zrobiłeś ciekawe zdjęcie? A może nagrałeś filmik jak kibice cieszą się z wygranej? Przesyłaj zdjęcia i informacje do redakcji WPR24.pl na adres e-mail: kontakt@wpr24.pl lub SMS i MMS pod nr tel. 600 924 925.